Na początku listopada do Marszałkini Sejmu RP, Elżbiety Witek, wpłynęło doroczne sprawozdanie z realizacji ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, zwanej potocznie ustawą antyaborcyjną. Dokument prezentuje dane za rok 2021, czyli pierwszy rok obowiązywania zakazu aborcji z przesłanki uszkodzenia płodu, wprowadzonego 27 stycznia 2021 roku wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z 20 października 2020 roku.
Sprawozdanie z realizacji ustawy jest dokumentem prezentowanym rokrocznie w Sejmie. Tegoroczne niedługo powinno być dyskutowane podczas połączonego posiedzenia trzech sejmowych komisji, a już teraz dostępne jest na sejmowych stronach internetowych. Przeczytałyśmy dokładnie całe sprawozdanie – i mamy do niego kilka komentarzy.
Antykoncepcja i poradnictwo ginekologiczne
Jednym z obowiązkowych rozdziałów dorocznego sprawozdania z realizacji ustawy jest ten dotyczący dostępu do metod i środków służących świadomej prokreacji. Innymi słowy — poradnictwa ginekologicznego i antykoncepcji.
Choć w dokumencie próżno szukać choć wzmianki o tym fakcie, Polska od lat zajmuje ostatnie miejsce w Europie pod względem dostępności środków antykoncepcyjnych. Contraception Atlas, badanie prowadzone przez European Parliamentary Forum for Sexual and Reproductive Rights, plasuje nas na ostatnim miejscu na kontynencie. Tak, Polki mają gorszy dostęp do antykoncepcji niż Białorusinki czy Rosjanki! Nasz wynik jest tak zły, że autorzy badania musieli wprowadzić nowy odcień czerwieni na mapę, by zwizualizować przepaść dzielącą nas od reszty krajów Europy. O tym jednak w sprawozdaniu nie znajdziemy ani słowa.
Sprawozdanie przedstawia listę refundowanych środków antykoncepcyjnych, zaznaczając przy tym, że na rynek dopuszczono większą liczbę preparatów, jednak one już nie zostały objęte refundacją. Brzmi świetnie, ale jak sprawa wygląda w praktyce?
Środki antykoncepcyjne są w Polsce przepisywane także jako lek, np. środek przeciwtrądzikowy. Refundacja często dotyczy właśnie tych recept, których celem jest zapewnienie dostępu do substancji, która posłuży zwalczaniu problemów dermatologicznych. Oznacza to, że dostęp do refundowanej nowoczesnej antykoncepcji stosowanej jako metoda planowania rodziny jest, mówiąc eufemistycznie, trudny. Kolejne przemilczenie w sprawozdaniu, na które warto zwrócić uwagę, to brak podniesienia tematu antykoncepcji awaryjnej. Może dlatego, że sam fakt wymagania zdobycia recepty w celu wykupienia „tabletki po” urąga idei dostępności metod planowania rodzicielstwa? Władza ma się czego wstydzić – jesteśmy jedynym obok Węgier krajem w Europie, który nie gwarantuje do tych środków swobodnego dostępu.
Na komentarz zasługuje także oschłe zdanie stwierdzające, że zabieg założenia wkładki domacicznej jest w Polsce refundowany. To prawda, procedura założenia wewnątrzmacicznej wkładki antykoncepcyjnej jest świadczeniem gwarantowanym – oznacza to, że osoba ubezpieczona udając się do gabinetu ginekologicznego powinna mieć możliwość założenia wkładki w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia. Jedyną opłatą, jaką winna ponieść, jest koszt samej wkładki. Niestety, realia są dalekie od założeń programu Funduszu. W Federze codziennie otrzymujemy skargi od kobiet, którym już na poziomie rejestracji odmawia się tego świadczenia, argumentując, że owszem, placówka wykonuje procedurę założenia wkładki, jednak za dodatkową opłatą rzędu kilkuset złotych. Każdorazowo wspieramy dzwoniące do nas kobiety w egzekwowaniu swoich praw, czasem także podejmując kroki prawne przeciw klinikom naruszającym przepisy prawa.
Wiemy także, że sami ginekolodzy odmawiają kobietom usługi tłumacząc, że “nieródkom nie zakłada się wkładek”. Nie jest to prawda. Wkładki są produkowane w różnych rozmiarach, również w mniejszych, dostosowanych do budowy ciał kobiet, które nie rodziły. Polskie Towarzystwo Ginekologiczne już dawno określiło przeciwwskazania do korzystania z antykoncepcji wewnątrzmacicznej – próżno szukać tam zapisu o niemożliwości założenia wkładki osobie, która nie rodziła.
Z doświadczenia wiemy także, że w niektórych sytuacja pada również argument, że gabinet ginekologiczny nie dysponuje odpowiednim sprzętem. A przecież sprzęt konieczny do założenia wkładki jest tym samym sprzętem używanym do zwykłego badania ginekologicznego.
Docierają do nas sygnały, że lekarze nie decydują się wykonanie tej procedury w ramach Funduszu ze względu na zbyt niskie wycenianie procedury przez NFZ. W 2021 i 2022 roku przeprowadziłyśmy monitoring dostępności zakładania wkładek na NFZ w województwie mazowieckim. Wyniki okazały się miażdżące – na 339 gabinetów ginekologicznych tylko 179 placówek zadeklarowało, że zakłada wkładkę w ramach Funduszu. Porównując te dane z zestawieniem Centrali NFZ wynika, że w 2021 r. zostało wykonanych tylko 9115 procedur założenia wkładki dla kobiet ubezpieczonych.
W Polsce żyje około 9 milionów kobiet w wieku reprodukcyjnym. Jak to możliwe, że zaledwie 8956 kobiet (u niektórych procedurę wykonywano więcej niż raz, najpewniej w związku z wysunięciem się wkładki) mogło skorzystać z tej formy antykoncepcji w ramach ubezpieczenia zdrowotnego? Brak rozwiązań systemowych w dostępie do antykoncepcji, również środków wewnątrzmacicznych, prowadzi do ubóstwa antykoncepcyjnego, a to z kolei zwiększa skalę niechcianych ciąż.
Skoro mowa o niechcianych ciążach – wspomnieć tu trzeba o dostępności antykoncepcji dla młodzieży. A może lepiej od razu napisać „niedostępności”, w sprawozdaniu po raz kolejny zabrakło bowiem uwzględnienia luki prawnej, która bije w młodych ludzi. Wiek zgody, czyli moment, od którego legalnie wolno podejmować stosunki seksualne, wynosi w Polsce 15 lat. Jednak po receptę na środki antykoncepcyjne samodzielnie – bez wiedzy i zgody rodziców –udać się może tylko osoba, która ukończyła 18 lat. Od młodszych oczekuje się przyjścia na wizytę z opiekunem prawnym. W jaki sposób nastolatka zaczynająca dopiero przygodę z seksualnością ma zadbać o swoje bezpieczeństwo, skoro państwo oczekuje od niej zupełnego odarcia się z intymności, by zdobyć antykoncepcję?
Odpowiedzią na ten problem wydaje się być adnotacja autorów sprawozdania stwierdzająca, że bez recepty nabyć można w Polsce globulki plemnikobójcze i prezerwatywy. Jednak globulki powinny być najwyżej dodatkową formą zabezpieczenia, jako samodzielna metoda mają bardzo niską skuteczność w porównaniu do innych metod antykoncepcyjnych. Z kolei prezerwatywy owszem, są dostępne, jednak cieszą się „złą sławą”, a przez brak edukacji seksualnej nie wszyscy wiedzą nawet jak poprawnie ich używać. Żaden z tych dwóch środków nie jest też refundowany – tymczasem na przykład Francja wprowadziła niedawno system refundacji wszystkich środków antykoncepcyjnych dla wszystkich poniżej 25 roku życia.
W sprawozdaniu pojawia się także zagadnienie sterylizacji chirurgicznej. Zdaje się jednak, że w zafiksowaniu na kobiecej cielesności rządzący po raz kolejny zapomnieli o mężczyznach (pominięto ich też np. w sprawozdaniu za rok 2019), w dokumencie nie znajdziemy bowiem ani słowa o wazektomii, czyli chirurgicznej sterylizacji mężczyzn – zabiegu w Polsce dopuszczalnym i wykonywanym. Cały fragment dotyczący sterylizacji poświęcony został przecinaniu/podwiązywaniu jajowodów, a kończy go przytoczenie przepisów prawa karnego dotyczących długości wyroków za trwałe pozbawienie płodności.
Naszym obowiązkiem jest tu także wspomnienie, że w rozdziale dotyczącym metod i środków służących świadomej prokreacji zamieszczono jeszcze jedną informację. W ramach świadczeń NFZ w 2021 roku z gwarantowanej w ramach funduszu zdrowia konsultacji ginekologiczno-położniczej skorzystało około 2,7 miliona kobiet. Choć liczba może wydawać się imponująca, to należy umiejscowić ją w kontekście demograficznym – w Polsce żyje około 19,8 milionów kobiet. Dane przedstawione w sprawozdaniu świadczą, że ze świadczenia gwarantowanego skorzystało więc niecałe 14% uprawnionych – odsetek żenująco niski.
Aborcja
W sprawozdaniu po oczach bije zwłaszcza jedna dana – niepozornie wyglądająca liczba 107. Dokładnie tyle aborcji miało zostać wykonanych w ramach państwowego systemu ochrony zdrowia w 2021 roku. Wśród nich 75 to aborcje zaklasyfikowane jako przeprowadzone z przesłanki uszkodzenia płodu, a więc wykonane przed wejściem w życie zakazu Trybunału Konstytucyjnego w styczniu 2021. Oznacza to, że przez pozostałych jedenaście miesięcy 2021 roku w szpitalach odbyły się 32 zabiegi.
32 zabiegi przerwania ciąży na ponad 9 milionów kobiet w wieku reprodukcyjnym.
Ani jednej terminacji ciąży z gwałtu lub kazirodztwa.
Trzy województwa w których przez cały rok nie przeprowadzono ani jednej aborcji (lubuskie, podkarpackie, warmińsko-mazurskie). Kolejnych dziewięć, gdzie aborcji przeprowadzono mniej niż 10.
Szpitali, w których wykonuje się aborcje jest w Polsce niewiele, a nawet w tych, w których przeprowadza się zabieg przerwania ciąży, robi się to wyłącznie w ramach skrajnie wąskich przesłanek ustawowych. Mowa tu w zdecydowanej większości o ciążach drugiego trymestru, których kontynuacja stanowiłaby zagrożenie dla zdrowia lub życia osoby w ciąży (np. zagrożenie zdrowia psychicznego wynikające z potencjalnego przymusu donoszenia uszkodzonej ciąży).
Należy jednak pamiętać, że liczba przeprowadzonych aborcji zadeklarowana w sprawozdaniu nie oddaje nawet dziesiętnej wszystkich terminacji ciąży przeprowadzonych w kraju. Po pierwsze – aborcji w polskich szpitalach było w 2021 roku więcej. Tylko w ramach naszej pracy wyegzekwowałyśmy dostęp do większej liczby zabiegów niż wspomniane 107, a nie wszystkie przypadki z ministerialnych tabeli są nam znane. Aborcje są dziś klasyfikowane na wszelkie możliwe sposoby – jako poronienia zatrzymane, obumarcia płodu, krwawienia, przez co nie widnieją w statystykach. Dlaczego? Najprawdopodobniej ze strachu i chęci uniknięcia ministerialnych kontroli.
Ponadto, aborcje „systemowe” stanowią zdecydowaną mniejszość wszystkich terminacji. Sprawozdanie dotyczy efektów realizacji ustawy, która nie obejmuje przypadku przerwania ciąży niechcianej, jednak nie możemy nie wspomnieć szerzej o tym elemencie rzeczywistości życia milionów kobiet w Polsce.
Choć mówimy oczywiście o trudno badalnym zjawisku pozostającym w swojego rodzaju „szarej strefie”, badania wskazują, że w Polsce rokrocznie przerywa się około 100 000 ciąż, a doświadczenie aborcji ma jedna na trzy lub cztery Polki. Zgodnie z obowiązującym prawem, kobiety nie ponoszą żadnej odpowiedzialności karnej za aborcję, którą przeprowadzą samodzielnie w domu. Dla niektórych może to brzmieć przerażająco, jednak w najnowszych wytycznych Światowej Organizacji Zdrowia wprost rekomenduje się samodzielne przerywanie ciąż pierwszego trymestru za pomocą tabletek w domu. Metoda ta jest sprawdzona i bezpieczna, uznawana na całym świecie. Coraz więcej krajów dopuszcza w swoich systemach ochrony zdrowia tzw. „aborcję za pomocą telemedycyny”, która polega na przekazaniu kobiecie w trakcie konsultacji online recepty na środki poronne, które następnie zażywa ona w domu. Rozwiązanie to przyjęły, przynajmniej tymczasowo, kraje takie jak Szkocja, Anglia, Francja, Irlandia czy Macedonia Północna. Tymczasem Polska pozostaje daleko w tyle, nie dopuściwszy nawet do obrotu jednej z dwóch substancji stosowanych standardowo przy aborcjach farmakologicznych.
Oczywiście w sprawozdaniu z realizacji ustawy nie znajdziemy także ani słowa o Polkach masowo wyjeżdżających za granicę celem uzyskania dostępu do aborcji. Choć polscy sprawozdawcy mogą udawać, że temat nie istnieje, to zagraniczne statystyki nie mają litości – w samej tylko Holandii liczba Polek, które przerwały ciążę wzrosła z 308 w 2020 roku do 656 w 2021. To wzrost o ponad 100%! Taką tendencję wzrostową widać także w innych krajach Europy Zachodniej.
Tabletki aborcyjne zamawiane zza granicy to dziś główne narzędzie przerywania ciąży, a polska rzeczywistość aborcyjna dzieje się w sypialniach, łazienkach i autobusach przemierzających trasy międzynarodowe. Autorzy sprawozdania muszą zdawać sobie z tego faktu sprawę, jednak przyjmują postawę trzech słynnych małpek: „nie widzę, nie słyszę, nie mówię”. Z perspektywy projektowania systemu ochrony zdrowia skupionego na zaspokajaniu potrzeb pacjentek i pacjentów, a zwłaszcza w połączeniu z przemilczeniami i przeinaczeniami zawartymi w dokumencie, uważamy ten rozdział sprawozdania za mający najmniej wspólnego z rzeczywistością.
O niewiarygodności statystyk aborcyjnych za rok 2021 pisałyśmy też wcześniej w jednym z naszych postów na Facebooku.
Śmiertelność okołoporodowa
Wyrok Trybunału Konstytucyjnego przez wielu okrzyknięty został „wygraną życia”. Czyżby?
Ze sprawozdania wynika, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego zbiera krwawe żniwo – po raz pierwszy od lat 50. XX wieku, w kraju wzrósł odsetek śmiertelności okołoporodowej. Prawdą jest, że nadal wynosi on mniej niż jeszcze w latach 90. poprzedniego stulecia, jednak nie da się nie zauważyć, że dzisiejsza zmiana zbiega się w czasie z zaostrzeniem prawa aborcyjnego. Odsetek umierających dzieci poniżej pierwszego roku życia stanowi jeden ze wskaźników zaawansowania cywilizacyjnego danego społeczeństwa. W latach 90. nasz wysoki wynik związany był z poziomem rozwoju medycyny i dostępności wiedzy czy sprzętu. Dziś wzrost nie wynika z braku narzędzi – medycyna ma ogromne możliwości, a niektórzy polscy perinatolodzy należą do najlepszych w Europie. Problem swoje źródło ma w nowym prawie antyaborcyjnym, które uniemożliwia zakończenie uszkodzonej ciąży. Innymi słowy – część umierających dziś noworodków jeszcze dwa lata temu mogłaby się nie urodzić, bo ciąża zostałaby zakończona, zgodnie z wolą kobiety, na wcześniejszym etapie. Dziś ta sama kobieta może być zmuszona do urodzenia i patrzenia na śmierć swojego dziecka.
Śmierć nie zawsze przychodzi jednak od razu. Wprowadzony w 2016 roku kontrowersyjny program rządowy „Za życiem” zakładał m. in. finansowanie specjalistycznej opieki pediatrycznej i rehabilitacyjnej dla ciężko i nieuleczalnie chorych niemowląt. Wydawałoby się, że dziś bardziej niż kiedykolwiek program będzie dofinansowywany i stosowany jak najszerzej. Okazuje się jednak, że w 2021 roku opieką w ramach programu państwo objęło… Sześcioro dzieci. Kolejnych 466 objętych było refundowaną opieką paliatywną.
W zeszłym roku w Polsce zmarło około 1,3 tysiąca dzieci poniżej pierwszego roku życia. W najbliższych latach ta liczba prawdopodobnie będzie wzrastać.
Nasz kraj stać najwyraźniej na zmuszanie do rodzenia, ale za godne umieranie swojego dziecka rodzice muszą zapłacić sami.
Badania prenatalne
Ostatnim rozdziałem sprawozdania, który chcemy skomentować, jest ten dotyczący dostępności badań prenatalnych.
W Polsce podstawowa opieka prenatalna to trzy refundowane badania ultrasonograficzne. Tyle. Do każdego dalszego badania potrzebne jest skierowanie lekarskie. Dlaczego do pogłębionych badań prenatalnych refundowany dostęp mają tylko kobiety spełniający jeden z raptem kilku warunków? Pełna diagnostyka prenatalna powinna być dostępna dla wszystkich, zwłaszcza po wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Wiedza o uszkodzeniu płodu pozwala kobiecie na podjęcie decyzji o przerwaniu ciąży z przesłanki zagrożenia zdrowia psychicznego lub o wyjeździe za granicę, umożliwia też przygotowanie się na narodziny chorego dziecka, jeśli ciąża mimo diagnozy będzie kontynuowana. Odpowiednio wczesne rozpoznanie wad daje także szansę osobom pracującym w systemie ochrony zdrowia na jak najlepsze przygotowanie się do porodu i wdrożenie odpowiednich protokołów medycznych tuż po narodzinach dziecka.
Tymczasem na około 9 milionów kobiet w wieku reprodukcyjnym, w tym około 300 tysięcy rodzących w 2021 roku, tylko 110 784 zostało objętych refundowanymi badaniami prenatalnymi. W przeliczeniu oznacza to, że tylko jedna na trzy ciężarne korzystały z państwowej opieki prenatalnej. I to ma być sukces?
I na koniec – cieszy nas oczywiście informacja o wzroście liczby placówek realizujących państwowy program badań prenatalnych. Niepokojącym jednak znajdujemy brak informacji o ich położeniu. Ogromny problem z dostaniem się do lekarza mają na przykład kobiety z terenów wiejskich – kolejny gabinet prowadzący refundowaną diagnostykę prenatalną to zawsze dobra wiadomość, jednak rekomendujemy, żeby otworzył się on na przykład pod Supraślem niż w Warszawie czy Wrocławiu.
Podsumowanie
Ze sprawozdania jasno wynika, że państwo nie gwarantuje dziś ani dostępu do nowoczesnej antykoncepcji, ani do aborcji – ustawa nie spełnia więc swej podstawowej roli. Program badań prenatalnych jest ubogi i ekstremalnie trudno dostępny, a system wsparcia rodziców dzieci z niepełnosprawnościami i chorobami śmiertelnymi praktycznie nie istnieje. Większość ogłaszanych w sprawozdaniu sukcesów to więc lukrowane wydmuszki, mające ukryć kolejne porażki systemu we wspieraniu planowanego rodzicielstwa w Polsce.
Pamiętać również należy, że większość rzeczywistości aborcyjnej w Polsce przeżywana jest poza systemem. Sprawozdanie dotyczy oczywiście realizacji ustawy, która nie reguluje samodzielnego przerywania ciąży tabletkami – na co decyduje się w Polsce rocznie około 100 000 osób – jednak fakt zupełnego przemilczenia zjawiska aborcji pozasystemowej w dokumencie opisującym dostęp do zabiegu budzić powinien, mówiąc eufemistycznie, zdziwienie.
Ustawa z 1993 roku jest przestarzała, tak z perspektywy medycznej, jak społecznej. Wymaga natychmiastowego zastąpienia dokumentem, który faktycznie wesprze mieszkanki i mieszkańców Polski w dostępie do świadczeń z zakresu planowania rodziny, zamiast rzucać im pod nogi kolejne kłody. Polska pozostaje w tyle za innymi krajami europejskimi na praktycznie wszystkich frontach świadomego planowania rodziny – świadczeń medycznych, wsparcia socjalnego, zapewniania dostępu do rzetelnej edukacji seksualnej… Lista się ciągnie.
Obowiązujące dziś prawo antyaborcyjne jest więc w rzeczywistości martwe. Doświadczenie przerwania ciąży dzielą miliony osób zamieszkujących nasz kraj, z czego opinia publiczna zdaje sobie sprawę. Czasy zakazu z trzema wyjątkami, który obowiązywał przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego, odeszły w niepamięć – badania opinii jasno wskazują, że większość (nawet 70%) społeczeństwa chce pełnej liberalizacji prawa aborcyjnego, na wzór krajów Europy zachodniej.
W 30. rocznicę wprowadzenia w życie jednej z najbardziej szkodliwych ustaw w historii Polski, apelujemy o jej zniesienie. Wierzymy, że dzisiejsza rocznica jest ostatnią, a już niedługo hańbiący nasz kraj dokument zostanie zastąpiony prawem gwarantującym nam systemowe wsparcie w decydowaniu o swoim zdrowiu i życiu. Dopóki prawo nie zostanie zliberalizowane, dopóty radzić sobie będziemy dalej na własną rękę – jednak czas najwyższy, by przepisy dogoniły naszą codzienność.