Pod koniec czerwca prezydent podpisał Ustawę o zmianie ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz niektórych innych ustaw, wprowadzającą recepty na antykoncepcję awaryjną. Tym samym zakończył się pewien etap, w którym możliwe było nawiązanie dialogu rządzących z kobietami i rozpoczął nowy, w którym pogarda dla wyboru Polek będzie legitymizowana przez polskie prawo.
Na początku był pomysł – zabronić, zakazać, nie pozwolić, by kobiety mogły samodzielnie decydować o tym czy chcą skorzystać z możliwości skorzystania antykoncepcji awaryjnej. Aby pomysł wydał się bardziej wiarygodny i racjonalny, minister niejednokrotnie posunął się do przedstawienia fałszywych danych.: Kobiety masowo zażywają ellaOne… ellaOne mają działanie poronne… W większości krajów europejskich dostęp do antykoncepcji awaryjnej jest ograniczony…
Lista kłamstw ministra jest długa (zainteresowanych odsyłamy do ich listy zawartej w artykule OKO.Press).
To co działo się na sali plenarnej Sejmu w trakcie głosowania nad ustawą, również pozostawia wiele do życzenia, a na pewno odbiega od standardów debat, jakie powinno się prowadzić w demokratycznym państwie. Burzliwe rozmowy posłów doskonale podsumowuje wypowiedź posła Kalety z PiSu, który w imieniu swojej partii przyznał, że My (posłowie PIS) kochamy polskie kobiety, ale przede wszystkim te nienarodzone…
Głosowanie w Senacie było czystą formalnością. Projekt szybko trafił pod pióro prezydenta, który zmotywowany przez środowisko anti choice, podpisał ustawę. Tym samym, antykoncepcja awaryjna jest dostępna w Polsce tylko na receptę.